Przyznam, że klasztor zrobił na nas średnie wrażenie, szczególnie że opinie o tym miejscu z serwisu tripadvisor były bardzo wysokie. Wejście kosztuje 40 soli od osoby. Przy wejściu można wynająć przewodnika, ale nie jest to wymagane (10 soli) Jeszcze zdjęcie z punktu widokowego.
Ulicą św. Katarzyny kierujemy się w stronę placu. W prawym dolnym rogu widać kurs wymiany walut w tym miejscu.
Wiele razy wymienialiśmy pieniądze w takich "kioskach". Nigdy nie mieliśmy żadnego problemu. Najłatwiej wymienić dolary. Kurs oscyluje w granicach 3,06-3,08 soli za dolara w miastach. W miejscowościach turystycznych np. Ollantaytambo trudno uzyskać więcej niż 2,95, trzeba się przy tym sporo natargować. W niektórych punktach wymieniane jest też euro, funty i inne waluty. Najpewniej jednak mieć dolary. Bankomaty wypłacają sole i euro.
Przy Plaza de Armas znajduje się Katedra, którą również postanawiamy odwiedzić. W katedrze znajdują się największe w Ameryce Południowej organy zrobione w Belgii
wykonana we Francji ambona
oraz posadzka pochodząca z Włoch. Wtedy przyszło mi do głowy pytanie czy aby po to pojechałem do Peru, żeby oglądać wyroby z Europy. Okazało się, że jednak że całą reszta została stworzona na miejscu.
Na zdjęciu poniżej widać Jezusa. W naszej kulturze nie do pomyślenia jest żeby nie miał białego koloru skóry. Zwracam też uwagę na specyficzny "peruwiański" kształt aureoli - trzy "liście". W Peru zawsze się tak przedstawia podobizny świętych.
Najciekawsze eksponaty znajdują się w muzeum, w którym nie wolno robić zdjęć ani filmów. Są to głównie ubrania duchownych, w których sprawowane są najważniejsze obrzędy, a także wszelkiej maści naczynia liturgiczne (w tym ponad metrowa monstrancja o wadze ponad 100 kg). Wszystko ocieka złotem i kamieniami szlachetnymi bardzo kontrastując z poziomem życia w tym kraju. Warto zobaczyć. Ostatnim punktem zwiedzania jest wyjście na wieżę katedry skąd rozpościera się widok na miasto
dzwonnice
i Plaza de Armas
Wstęp do katedry to 15 soli/osobę plus obowiązkowo przewodnik (co łaska, minimum 10 soli)
Po mało peruwiańskim obiedzie kierujemy się do Museo Santuarios Andinos. Obiekt jest rzadko odwiedzany przez turystów co może dziwić bo znajduje się tam wiele eksponatów z czasów preinkaskich i inkaskich. Najcenniejszym jest z całą pewnością Juanita, zmumifikowana kilkunastoletnia dziewczynka, ofiarowana przez inkaskich kapłanów bogom na szczycie góry Ampato pomiędzy rokiem 1450 a 1480. Poza Juanitą muzeum dysponuje również dwoma innymi mumiami chłopca i dziewczynki. Mumie są świetne zachowanie (widać na przykład włosy i paznokcie). Przechowywane są w szklanych sarkofagach w temperaturze takiej jak w miejscu znalezienia - 20 stopni poniżej zera. W muzeum możemy też dowiedzieć się o szczegółach wyprawy panów Reinhard'a i Zárate. W całym muzeum obowiązuje zakaz robienia zdjęć, dlatego musicie mi uwierzyć na słowo. Na prawdę warto. Wstęp 20 soli/osoba plus przewodnik (obowiązkowy) 10 soli.
Późnym popołudniem wracamy na plac. Jak zwykle o tej porze dnia niebo pokrywają gęste chmury
Plac wypełniony jest peruwiańczykami
Próbujemy kupić wycieczkę na następny dzień do Las Salinas. Niestety wycieczki grupowe nie są dostępne, a kwota 180 soli za osobę, jaką zaproponowano nam w jednej z agencji przeraża nas. Przewodnik informuje, że można tam dojechać colectivosem jadącym do Ubinas (8 soli). Z drugiej strony twierdzi, że powrót może być mocno utrudniony bo colectivosy nie mają przystanku przy jeziorze, a wyjeżdżając z Ubinas z reguły są pełne. Z bólem serca zmieniamy plany...Rano taksówką jedziemy do Terminal Terestre czyli miejscowego dworca autobusowego. Tam odszukujemy biuro (kasę biletową) firmy Transportes del Carpio, której autobusy jeżdżą do miejscowości Corire. Kupujemy bilet w jedną stronę za 12 soli oraz dodatkowo płatną gdzie indziej opłatę wyjazdową 1,5 soli i ruszamy w jedną z najbardziej niezapomnianych wycieczek podczas naszego pobytu w Peru. Firma ta nie ma zbyt dobrej opinii jeśli chodzi o bezpieczeństwo, do tego kierunek chyba mało ciekawy, więc jesteśmy jedynymi obcokrajowacami w autobusie. Pojazd z gatunku naszych polskich "ogórków" w wieku mocno dojrzałym. Do tego kierowca wyznający zasadę "jadę ile fabryka dała". Droga prowadzi przez tereny pustynne z wyjątkiem koryt rzek, które są zamieszkałe.
Docieramy do Corire małego miasteczka nad rzeką Camana. Nic tu nie ma. Kilka sklepów i niewielki plac. Nie zgadniecie jak się nazywa. Dla ułatwienia powiem, że ostatni człon nazwy to Armas
;).
Bierzemy taksówkę i prosimy takówkarza aby zawiózł nas do Touro Muerto i poczekał na nas. Usługa kosztuje 30 soli. Toro Meurto (martwy byk) to dolina, w której znajduje się około 3000 skał pokrytych pteroglifami stworzonymi przez cywilizację Tiahuanaco zamieszkującą te tereny między 500 a 900 rokiem naszej ery.
W dolinie spotykamy strażnika parku (chyba jedyna osoba w mieście mówiąca po angielsku), który kasuje za wstęp 5 soli za osobę i przestrzega, żeby taksówkarzowi zapłacić dopiero po powrocie bo w przeciwnym wypadku nam ucieknie. Przestrzega też aby chronić głowę i dużo pić. Temperatura przekracza 35 stopni.
Rewelacja. Takie powroty do przeszłości to ja bardzo łubie. A Toro Meurto urzekło. Kocham kamienie.Jak teraz po powrocie, z perspektywy czasu określiłbyś tę wyprawę? Starocie i nuda czy ekscytacja i historia?A koka naprawdę pomaga.
@Japonka76 Mimo że nie jestem fanem biegania po muzeach czy kościołach, a historia nie była nigdy moim ulubionym przedmiotem, to zdecydowanie to drugie. Będąc w Peru, w wielu miejscach miałem gęsia skórkę. Tam nie trzeba być koneserem, żeby się fascynować tym krajem i jego zabytkami. To jedno wielkie muzeum, w którym żyją ludzie, całkiem mili i pomocni zresztą.
Przyznam, że klasztor zrobił na nas średnie wrażenie, szczególnie że opinie o tym miejscu z serwisu tripadvisor były bardzo wysokie. Wejście kosztuje 40 soli od osoby. Przy wejściu można wynająć przewodnika, ale nie jest to wymagane (10 soli)
Jeszcze zdjęcie z punktu widokowego.
Ulicą św. Katarzyny kierujemy się w stronę placu. W prawym dolnym rogu widać kurs wymiany walut w tym miejscu.
Wiele razy wymienialiśmy pieniądze w takich "kioskach". Nigdy nie mieliśmy żadnego problemu. Najłatwiej wymienić dolary. Kurs oscyluje w granicach 3,06-3,08 soli za dolara w miastach. W miejscowościach turystycznych np. Ollantaytambo trudno uzyskać więcej niż 2,95, trzeba się przy tym sporo natargować. W niektórych punktach wymieniane jest też euro, funty i inne waluty. Najpewniej jednak mieć dolary. Bankomaty wypłacają sole i euro.
Przy Plaza de Armas znajduje się Katedra, którą również postanawiamy odwiedzić.
W katedrze znajdują się największe w Ameryce Południowej organy zrobione w Belgii
wykonana we Francji ambona
oraz posadzka pochodząca z Włoch. Wtedy przyszło mi do głowy pytanie czy aby po to pojechałem do Peru, żeby oglądać wyroby z Europy. Okazało się, że jednak że całą reszta została stworzona na miejscu.
Na zdjęciu poniżej widać Jezusa. W naszej kulturze nie do pomyślenia jest żeby nie miał białego koloru skóry. Zwracam też uwagę na specyficzny "peruwiański" kształt aureoli - trzy "liście". W Peru zawsze się tak przedstawia podobizny świętych.
Najciekawsze eksponaty znajdują się w muzeum, w którym nie wolno robić zdjęć ani filmów. Są to głównie ubrania duchownych, w których sprawowane są najważniejsze obrzędy, a także wszelkiej maści naczynia liturgiczne (w tym ponad metrowa monstrancja o wadze ponad 100 kg). Wszystko ocieka złotem i kamieniami szlachetnymi bardzo kontrastując z poziomem życia w tym kraju. Warto zobaczyć.
Ostatnim punktem zwiedzania jest wyjście na wieżę katedry skąd rozpościera się widok na miasto
dzwonnice
i Plaza de Armas
Wstęp do katedry to 15 soli/osobę plus obowiązkowo przewodnik (co łaska, minimum 10 soli)
Po mało peruwiańskim obiedzie kierujemy się do Museo Santuarios Andinos. Obiekt jest rzadko odwiedzany przez turystów co może dziwić bo znajduje się tam wiele eksponatów z czasów preinkaskich i inkaskich. Najcenniejszym jest z całą pewnością Juanita, zmumifikowana kilkunastoletnia dziewczynka, ofiarowana przez inkaskich kapłanów bogom na szczycie góry Ampato pomiędzy rokiem 1450 a 1480. Poza Juanitą muzeum dysponuje również dwoma innymi mumiami chłopca i dziewczynki. Mumie są świetne zachowanie (widać na przykład włosy i paznokcie). Przechowywane są w szklanych sarkofagach w temperaturze takiej jak w miejscu znalezienia - 20 stopni poniżej zera. W muzeum możemy też dowiedzieć się o szczegółach wyprawy panów Reinhard'a i Zárate.
W całym muzeum obowiązuje zakaz robienia zdjęć, dlatego musicie mi uwierzyć na słowo. Na prawdę warto. Wstęp 20 soli/osoba plus przewodnik (obowiązkowy) 10 soli.
Późnym popołudniem wracamy na plac. Jak zwykle o tej porze dnia niebo pokrywają gęste chmury
Plac wypełniony jest peruwiańczykami
Próbujemy kupić wycieczkę na następny dzień do Las Salinas. Niestety wycieczki grupowe nie są dostępne, a kwota 180 soli za osobę, jaką zaproponowano nam w jednej z agencji przeraża nas. Przewodnik informuje, że można tam dojechać colectivosem jadącym do Ubinas (8 soli). Z drugiej strony twierdzi, że powrót może być mocno utrudniony bo colectivosy nie mają przystanku przy jeziorze, a wyjeżdżając z Ubinas z reguły są pełne.
Z bólem serca zmieniamy plany...Rano taksówką jedziemy do Terminal Terestre czyli miejscowego dworca autobusowego. Tam odszukujemy biuro (kasę biletową) firmy Transportes del Carpio, której autobusy jeżdżą do miejscowości Corire. Kupujemy bilet w jedną stronę za 12 soli oraz dodatkowo płatną gdzie indziej opłatę wyjazdową 1,5 soli i ruszamy w jedną z najbardziej niezapomnianych wycieczek podczas naszego pobytu w Peru. Firma ta nie ma zbyt dobrej opinii jeśli chodzi o bezpieczeństwo, do tego kierunek chyba mało ciekawy, więc jesteśmy jedynymi obcokrajowacami w autobusie. Pojazd z gatunku naszych polskich "ogórków" w wieku mocno dojrzałym. Do tego kierowca wyznający zasadę "jadę ile fabryka dała".
Droga prowadzi przez tereny pustynne z wyjątkiem koryt rzek, które są zamieszkałe.
Docieramy do Corire małego miasteczka nad rzeką Camana. Nic tu nie ma. Kilka sklepów i niewielki plac. Nie zgadniecie jak się nazywa. Dla ułatwienia powiem, że ostatni człon nazwy to Armas ;).
Bierzemy taksówkę i prosimy takówkarza aby zawiózł nas do Touro Muerto i poczekał na nas. Usługa kosztuje 30 soli. Toro Meurto (martwy byk) to dolina, w której znajduje się około 3000 skał pokrytych pteroglifami stworzonymi przez cywilizację Tiahuanaco zamieszkującą te tereny między 500 a 900 rokiem naszej ery.
W dolinie spotykamy strażnika parku (chyba jedyna osoba w mieście mówiąca po angielsku), który kasuje za wstęp 5 soli za osobę i przestrzega, żeby taksówkarzowi zapłacić dopiero po powrocie bo w przeciwnym wypadku nam ucieknie. Przestrzega też aby chronić głowę i dużo pić. Temperatura przekracza 35 stopni.
Na tym rysunku widać kosmitów ;) ?